Spotkanie z Justyną Osiecką-Sułek – BistroMamą

W ramach projektu „VTech – włącz w sobie spokój” spotykamy się z osobami, które opowiadają nam, jaki mają sposób na złapanie życiowego balansu, jak godzą pracę, pasję i opiekę nad dziećmi. Dzielą się również z nami swoimi sposobami na relaks i złapannie oddechu.

Bo to dla mnie największa przyjemność: wolne popołudnie, zapach ciasta i kawy,  wygodne ubranie,  książka lub dobry mecz tenisa ziemnego – spotkanie z Justyną Osiecką-Sułek – BistroMamą.

Gotowanie było Twoją pasją już w dzieciństwie, kiedy podbierałaś przepisy swojej mamie. Jednak Twoja przygoda z blogiem zaczęła się dopiero, kiedy urodziłaś córkę. Skąd bierze się siła na rozpoczęcie realizacji pasji wtedy, kiedy rodzi się pierwsze dziecko?

To prawda, gotować lubiłam od dziecka. Może dlatego, że sercem mojego rodzinnego domu była kuchnia, w kuchni stół, przy którym odrabiałam zadania domowe, a w wolnym czasie przepisywałam przepisy kulinarne z zapisków mamy, zeszytów sąsiadek, z książek kucharskich i z pierwszych kolorowych gazet. To było moim ulubionym zajęciem i czasami mama nie mogła mnie od tego pisania odgonić. Później był czas testowania, ale w czasach PRLu jeszcze nie wszystkie produkty były dostępne. Piekłam więc ciasta, na które zawsze były składniki w domu. Babki marmurkowe, murzynki. Pamiętam też swój pierwszy sernik z koszmarną zieloną galaretką na wierzchu. Jeden z tych moich zeszytów mam do dziś i choćby przepis na pierniczki, który chwali bardzo dużo osób czytających mój blog,  pochodzi właśnie z czasów, kiedy byłam nastolatką.

Kiedy byłam na studiach, zapomniałam o mojej pasji do gotowania. Pojawiły się zupki instant i puree ziemniaczane w proszku, które trzeba było tylko zalać wrzątkiem. Pamiętam, że rarytasem z tego okresu był kalafior z bułką tartą i sadzone jajko. Od czasu gdy wyszłam za mąż, gotowanie na powrót stało się dla mnie prawdziwą radością. I choć czasami męczy mnie wymyślanie, planowanie, dostosowanie wszystkiego dla upodobań czterech osób, bo wiadomo, że nie wszyscy lubimy to samo, to czas, który spędzam w kuchni, nadal daje mi sporo satysfakcji.

Blog założyłam, kiedy moja córka skończyła 3 lata. Coraz częściej robiłam zdjęcia potrawom i pokazywałam koleżankom w pracy. Kiedy podjęłam dezyzję o założeniu bloga, nie myślałam ani o sile, ani o pasji. Nie do końca wiedziałam też na czym polega blogowanie i dokąd mnie ono po kilku latach zaprowadzi, a już na pewno nie przewidziałam wtedy, jak wiele miłych przygód przede mną i ile osób dzięki temu poznam. W majowy wieczór, po urodzinowym przyjęciu córki, wpisałam w google „jak założyć blog” i dalej już poszło… Najpierw powiedziałam bliskim znajomym, na FB założyłam fan page i pamiętam jak dziś, jak bardzo cieszyło mnie, kiedy polubiło go pierwsze sto osób. Dziś lubiących jest blisko 7 tysięcy, a blog wyświetlony został ponad 9 milionów razy.

Mogę śmiało powiedzieć, że mój blog był dziełem przypadku. Nie planowałam tej działalności, ale ona pojawiła się i została ze mną na lata. To moje trzecie dziecko, do którego ciągle wracam, gdy czuję, że przez jakiś czas je zaniedbałam. Patrząc jednak na inne mamy widzę, że sporo z nich podczas trwania urlopu macierzyńskiego rozwija skrzydła. Zakładają blogi parentingowe, szyją, szydełkują, wydają własne książki, zakładają sklepy internetowe i zaczynają pracować na własny rachunek. Myślę, że daje to poczucie godzenia życia rodzinnego z pasją, a niejednokrotnie z życiem zawodowym. Do tego ostatniego zabrakło mi odwagi, ale wszystko ciągle przede mną.

 

Od samego początku gotujesz przy dzieciach (lub niemal z nimi na rękach). Traktujesz czas w kuchni jako chwile wyłącznie dla Ciebie, czy może teraz wolisz korzystać z pomocy małych, domowych kucharzy?

Najczęściej gotuję sama i robię to szybko. Ktoś kiedyś powiedział: jak to w bistro. I tak jest w rzeczywistości. Gotując na co dzień nie lubię przygotowywać dań skomplikowanych i czasochłonnych. W tygodniu są więc tak zwane „dania raz dwa”, a te skomplikowane zostawiam na weekend. I właśnie w weekend do kuchni wchodzą również dzieci. Obowiązkowo pomagają przy wszelkich ciasteczkach, ubijaniu piany, panierują kotlety. Wiedzą też, z jakich składników i proporcji przygotować pankejki. Moja obecność byłaby w sumie zbyteczna, gdyby nie awantury o to, kto ma wbijać jajka, a kto mieszać ciasto. Kiedy dzieci były mniejsze, bardzo szybko traciły zapał, ale to przecież normalne. Sił starczało im na wycięcie foremkami kilkunastu pierniczków, teraz wytrzymują trzy godziny i dzielnie pracują do końca, a ja obsługuję tylko piekarnik. Ale pamiętam też czas, kiedy gotowałam z Franiem na rękach. Przyznaję, to było męczące, ale dziś wspominam to  z uśmiechem..

 

Gotowanie to nie jedyna Twoja pasja. Miłością do czego zarażasz jeszcze Twoje dzieci?

Miłością do tradycji, choć nie wiem, czy to mi się udaje. Chciałabym jak najwięcej zachować z własnych wspomnień, dzieląc się tym z dziećmi, ale to już jest inne pokolenie. Takie, które jest zdziwione, że kiedyś nie było zmywarek, a telefon stacjonarny na kablu i z tarczą był prawdziwą nowinką technologiczną w polskim domu. Staram się pokazać dzieciom, że to krowa daje mleko, że z mleka można uzyskać ser i śmietanę. Dlatego zabieramy dzieci od czasu do czasu do gospodarstw agroturystycznych. Córkę nauczyłam robótek ręcznych, potrafi już trochę robić na drutach, ale ponieważ jest leworęczna, to muszę swój umysł wysilać podwójnie, żeby jej wytłumaczyć jak dane oczko należy przewlec. Uwielbiam też czytać książki i nie znoszę pustki pomiędzy dopiero co zakończoną, a jeszcze nie rozpoczętą. Kończąc więc jedną, kolejna książka już musi czekać na półce. Ale czy przekażę dzieciom miłość do czytania? Za wcześnie jeszcze na odpowiedź, okaże się za kilka, kilkanaście lat. Chciałabym, żeby były wrażliwe na muzykę, na sztukę, ale przede wszystkim na drugiego człowieka.

 

Na co dzień gotujesz dla całej rodziny. Ale na pewno są też chwile, kiedy to Ty masz ochotę na coś specjalnego. Czy masz ulubione potrawy, które przygotowujesz wtedy, kiedy czujesz, że to Mama potrzebuje „nagrody”?

Mam i jest to szpinak pod każdą postacią. Dzieci ani mąż nie przepadają za nim, a ja uwielbiam taki lekko zblanszowany, z dodatkiem czosnku, soli i pieprzu. Najczęściej wtedy kiedy jestem sama, a ponieważ zdarza się to bardzo rzadko, celebruję każdą minutę. Przygotowuję grzankę, szpinak i jajko w koszulce lub sadzone. Żółtko obowiązkwo musi pozostać płynne. Układam na grzance szpinak, na tym jajko i rozkoszuję się tym smakiem. Natomiast kiedy smażę naleśniki, cała rodzina je na słodko, a ja najczęściej komponuję dla siebie w wersji wytrawnej. A taką moją codzienną nagrodą jest popołudniowy kubek gorącej kawy i kilka kartek ulubionej książki.

 

Po dwóch latach przerwy wróciłaś do pracy w urzędzie. Czy pracując „na etacie”, prowadząc bloga, a przede wszystkim – wychowując dzieci – udaje Ci się znajdować chwile tylko dla siebie? Czy masz swoją specjalną definicję spokoju i własny, sprawdzony przepis na relaks?

Tak, tutaj sprawdza się zasada, że im więcej zajęć, tym lepsza organizacja. Choć na pewno po moim powrocie do pracy statystyki bloga nieco spadły. Staram się systematycznie dodawać przepisy, ale zdjęcia potraw robię tylko w świetle dziennym, więc na to zostają mi tylko weekendy. Bardzo sobie cenię własny czas wolny i czas, który spędzam z moją rodziną. Świadomie zrezygnowałam z części etatu, a tym samym z części wynagrodzenia. Mam to szczęście, że pracodawca przystał na takie rozwiąznie. Od 5 lat pracuję więc na ¾ etatu, czyli sześć godzin dziennie zamiast ośmiu. To pozwala na spokojne domowe poranki i wspólne śniadania. Po pracy natomiast odbieram dzieci o przyzwoitej porze ze szkoły i przedszkola i tym samym mam czas na spokojne przygotowanie obiadu oraz całe popołudnie do dysozycji. Jestem domatorką i mój mąż, kiedy razem wchodzimy do domu i nie mamy w planach więcej w danym dniu wychodzić, często pyta: już szczęśliwa jesteś? I ja odpowiadam: tak, jestem szczęśliwa. Bo to dla mnie największa przyjemność: wolne popołudnie, zapach ciasta i kawy,  wygodne ubranie,  książka lub dobry mecz tenisa ziemnego. Domownicy wiedzą, że w czasie trwania wielkich szlemów, nie oddaję pilota od telewizora. W wieku 40 lat poszłam o krok dalej i realizuję moje marzenie – zaczęłam brać lekcje z gry w tenisa. Doceniam spokój i brak pośpiechu w życiu. Z nikim nie rywalizuję, nie biorę udziału w wyścigu na lepsze wakacje, lepsze życie, lepszą figurę. Cieszą mnie małe codzienne radości. Kiedy idę do pracy na piechotę cieszę się, że nie muszę stać w korkach. Kiedy jadę samochodem, to radość sprawia mi możliwość spokojnego posłuchania radia. Zgodnie z zasadą, że łatwiej jest w życiu, kiedy szklanka jest do połowy pełna. 

Ten wpis jest częścią kampanii: VTech – włącz w sobie spokój

W VTech już kolejny raz realizujemy projekt, którego celem jest wsparcie Rodziców. Od lat wsłuchujemy się w potrzeby Dzieci i ich Rodziców. Dlatego naturalnie przychodzi nam chęć angażowania się  w sprawy dotyczące jednakowo dobra Maluszków, jak i spokoju ich Najbliższych. W poprzednim projekcie – „Śpij dobrze Maluszku” – skupialiśmy się przede wszystkim na potrzebach Dziecka i dbaniu o jego bezpieczny, komfortowy sen. Tym razem zgodnie z przyświecającym nam hasłem „VTech – włącz w sobie spokój”, zwracamy się w kierunku samego Rodzica, który nie tylko ma prawo, ale powinien myśleć także o sobie. Dostarczamy nianie elektroniczne, które pomagają zadbać o siebie szczególnie wtedy, kiedy Dziecko śpi.

Najnowsze wpisy
Napisz do nas

Tekst nieczytelny? Kliknij by zmienić. captcha txt

Wpisz szukaną frazę i naciśnij ENTER aby wyszukać

vtech zimaNiania Video Vtech VM5261